Trwa krucjata przeciwko polskim firmom kierującym personel do Francji.
Niedawno weszła w życie tzw. ustawa Savary (loi Savary), ukierunkowana na walkę z firmami z Europy Środkowo-Wschodniej.
Powszechne są kontrole w polskich firmach i przede wszystkim u francuskich kontrahentów polskich firm. Nakładane są drakońskie sankcje finansowe, a w wielu przypadkach, kiedy wykazane zostanie nieprawidłowe podwykonawstwo lub ukryta praca tymczasowa, prezesi polskich firm oraz prezesi francuskich kontrahentów odpowiadają karnie – sądy francuskie na razie wydają wyroki w zawieszeniu.
We Francji działa aktywnie ponad 1500 polskich firm. Delegują one co miesiąc ponad 30 tysięcy pracowników i pracowników tymczasowych.
O komentarz zaistniałej sytuacji poprosiliśmy niekwestionowanego znawcę rynku francuskiego, Tomasza Majora, Partnera Zarządzającego w Kancelarii Brighron&Wood, która obsługuje od 15lat wiele firm polskich, niemieckich, niderlandzkich i rumuńskich kierujących personel do Francji.
Delegowanie.pl: skąd bierze się taka niechęć francuskich władz do delegowania?
Tomasz Major: We Francji panuje niespotykany od wielu dekad kryzys gospodarczy. Rośnie bezrobocie, rzesze imigrantów z krajów afrykańskich ustawiają się w kolejce po zasiłek, kościoły katolickie są puste, a na nawoływania muezinów odpowiadają rzesze wiernych, którzy codziennie spieszą do licznych meczetów. Przeciętny Francuz nie wierzy w nic. On ubożeje w oczach, nie widzi perspektyw dla siebie i swoich dzieci. Światowe koncerny masowo opuszczają Francję. Nawet firmy francuskie coraz częściej przenoszą produkcję za granicę. Francuski pracownik jest leniwy, zdemoralizowany i niewydajny. Jeżeli w pracy spędza dużo czasu, to tylko dlatego, że nie chce zajmować się domem i swoimi dziećmi; ten czas spędzony wieczorami za biurkiem w pracy jest czasem bezproduktywnym, plotkarskim. Pracownik francuski jest za to bardzo skory do protestów i do strajków. Nie ma miesiąca, by Francja nie była sparaliżowana przez strajki na lotniskach, na kolei, czy w metrze i komunikacji miejskiej. Przedsiębiorcą francuskim pogardzają jego pracownicy, którzy udają, że pracują. Doją oni swojego pracodawcę, a chroni i wspiera ich opresyjny aparat państwowy. Państwo wydziera przedsiębiorcy ostatni grosz, by przekazać go rzeszy bezrobotnych. We Francji i na świecie święci tryumfy Thomas Piketty - profesor ekonomii paryskiego uniwersytetu, który nawołuje do faktycznej konfiskaty majątku ludzi zamożnych. W ostatnich dwóch latach obserwujemy zmasowaną ucieczkę aktywnych zawodowo i finansowo Francuzów. Oni porzucają swoje firmy i trwale opuszczają Francję. Firmy francuskie są na skraju bankructwa. Odczuwa to budżet. Władze francuskie obserwują z drugiej strony ogromną aktywność firm z Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Prosperują one doskonale, ale nie płacą we Francji ani grosza podatku, nie odprowadzają we Francji składek socjalnych i zatrudniają wyłącznie cudzoziemskich pracowników. To musi budzić nie tylko społeczny sprzeciw, ale jest także powodem określonej reakcji służb państwowych. Podkreślić jednak należy z całą mocą, że polskie firmy i personel z Polski są niezwykle szanowane przez francuski biznes. Ile to razy zdarzyło mi się w ostatnich latach słyszeć z ust francuskich przedsiębiorców, że to dzięki polskim podwykonawcom mogą utrzymać się na rynku. Właśnie w tych francuskich przedsiębiorców z całą mocą uderzają teraz francuskie inspekcje.
Co stanowi dla polskich firm największy problem na rynku francuskim?
Niewątpliwie jest to nieznajomość przepisów i praktyki lokalnych urzędów. Pojawiło się w ostatnim czasie wielu szamanów, doradców, prawników, szarlatanów, organizacyjek, stowarzyszonek, które uczestniczą w spotkaniach, wysłuchują, przekazują. To jest wszystko na zasadzie głuchego telefonu: coś gdzieś zasłyszałem, przekazuję dalej. Przedsiębiorcy, którzy bazują na takich informacjach, mają problemy. W ostatnim czasie jesteśmy świadkami spektakularnych problemów z władzami francuskimi jednego z takich szamanów, który od wielu lat delegował personel za granicę, do dzisiaj wierzy w herezję, że dieta delegacyjna jest elementem wynagrodzenia, a od roku zaczął zajmować się lobbingiem na rzecz dyrektywy wdrożeniowej i doradzaniem firmom.
Tylko rzetelna znajomość przepisów i aktualnej praktyki władz francuskich jest rozwiązaniem dla polskich firm. Znam i obsługuję wielu przedsiębiorców, którzy koncentrują się na rzetelnej pracy u podstaw, nie uczestniczą w hucpach i innych konferencjach oraz spotkaniach, czerpią wiedzę z pewnych źródeł i … odnoszą sukcesy na rynku francuskim.
Inny problem to obniżająca się z roku na rok rzetelność francuskich kontrahentów. Płynność ich jest zachwiana. Polski przedsiębiorca musi bardzo uważnie śledzić kondycję swojego partnera, aby ten – po latach owocnej współpracy - niespodziewanie nie upadł. Zawieranie kontraktów z nowymi partnerami oceniam za obarczone wysokim ryzykiem. Należy przewidzieć w kontrakcie krótkie terminy płatności, a w przypadku ich niedotrzymywania odpowiednio reagować.
Jak Pan widzi w takim razie perspektywy polskich firm na rynku francuskim?
Perspektywy są dobre. Francuskie firmy skazane są na współpracę z polskimi partnerami, dla których alternatywy nie ma. Nie są alternatywą francuscy pracownicy – pozbawieni kompletnie etosu pracy i zaangażowania. Nie są też alternatywą firmy rumuńskie i bułgarskie. – Bardzo często sterowane polskimi lub francuskimi rękoma skompromitowały się w ostatnim czasie. Nie są w końcu alternatywą przedsiębiorcy z pochodzący z państw afrykańskich – to siedlisko najbardziej radykalnego islamu, powiązani często z organizacjami terrorystycznymi w północnej Afryce, na Sahelu i na Bliskim Wschodzie.
Polscy przedsiębiorcy muszą przetrzymać nagonkę. Nie potrwa ona długo. Przetrzymać ją można przestrzegając prawa obowiązującego we Francji.
Dziękuję za rozmowę.
(informacje n/t książki Thomasa Piketty na blogu Tomasza Majora: www.tomaszmajor.com)